Edukacja niewidomych
Back to W szkole i w pracy.#121 misiek
Gadaczko- chodziło mi o normalną szkołę w Laskach, a z racji tego że nie znam jej patrona myślałem, że
chodzi nam o to samo.
#122 grzegorzm
Trzeba powiedzieć, że szkoła zawodowa to jest coś takiego pośredniego jeżeli o poziom nauczania chodzi
bo jest niższy niż w liceum a wyższy niż w św maksymilianie. Jak sobie radzą to nie wiem.
#123 jamajka
Oczywiście, że badania muszą być. DO zwykłej szkoły w Laskach nie pójdzie nikt bez orzeczenia, i tak
samo, do maksymiliana nie pójdzie nikt, kto nie ma do tego jakichś odpowiednich wskazań lekarskich. Zgadzam
się z opinią, że nie powinno się na szkołę w Laskach mówić "specjalna". Szkołą specjalna, to dopiero
jest szkoła w maksymilianie, bo tam są ludzie, którzy potrzebują specjalnego trybu nauki. W zwyczajnej
szkole jest normalny program, mimo, że w Laskach i, przynajmniej do końca gimnazjum, poziom jest normalny,
raczej dobry. Ale rzeczywiście, zdarzały się przypadki, kiedy w maksymilianie spotykało się osoby ogólnie
ogarnięte, tylko bardzo słabe w nauce, po prostu nie mogły być w normalnej szkole, a natomiast w zwyczajnej
szkole miałam koleżankę autystyczną, która z nauką sobie radziła i bardzo dobrze, że utrzymali ją w normalnej
szkole, bo dla niej to była motywacja do uczenia się życia w normalnym, zwykłym społeczeństwie i widać,
że jej to w pewnym stopniu pomagało.
#124 balteam
nie no, rok temu byłem na jakiejś konferencji o prawach dla niewidomych, każdy tam mógł wypowiadać się,
no i jak powiedziałem, że nie powinno się mówić na normalne szkzły dla niewidomych, że to są szoły specjalne,
to ktoś zbulwersował się hehe.
a mówiłem to o tyle, że moja mama sama jak do Wrocka chciałem przejść, nie bardzo pozytywnie odebrała
to że to szkoła specjalna, no bo specjalna po prostu moim zdaniem jest zarezerwowana dla osób z problemami
umysłowymi.
#125 Magda.rz2411
wiem, że wontek dawno nie odświerzany ale ja jestem nowa. Ja podstawówkę i technikum spędziłam w masówkach jedna integracyjna, druga nie. Ulgowe traktowanie, zgadzam się. ale w ośrodku też tak super nie było, przepuszczali kogoś na samych dwujach tylko dlatego, że miał trudną sytuację, nie pojawiał się w szkole całymi tygodniami, ale on i tak przeszedł. ja się w Bydgoszczy uczyłam i po za tym nie mogę złego słowa powiedzieć na tę szkołę.
#126 misiek
A ja w ręcz przeciwnie- najgorsza szkoła z jaką miałem styczność. I to pod każdym względem- jak i wizualnym, tak i jeśli chodzi o internat czy nauczycieli,jak i o samych uczniów. Tylko pojedyńcze jednostki były w porządku
#127 tomecki
Po różnych dyskusjach, przemyśleniach, obserwacjach, paru wizytach głównie w Laskach oraz urywkach z Youtube no i oczywiście edukacji własnej aktualny mój pogląd na te sprawy wygląda tak: Pobyt niewidomego w szkole masowej w czasach obecnych jest jak najbardziej ok, zwłaszcza w dużym mieście, jednak bardzo dużo zależy od rodziców. To oni będą, szczeglnie w pierwszych latach nauki, mieli kolosalny wpływ na to, jak dziecko będzie się czuło, jak będzie postrzegane, a przede wszystkim na nich spada obowiązek zorganizowania nauki orientacji przestrzennej, braila, przełamywania bardziej lub mniej rzeczywistych barier itp. Trzeba wykazać się tutaj nie lada asertywnością, inwencją, energią, być otwartym na wyszukiwanie różnego rodzaju informacji, nie poddawać się i zasadniczo ciągle trzymać rękę na pulsie. Jeśli rodzice temu zadaniu nie podołają, mogą zrobić dziecku niesamowitą krzywdę. Z drugiej strony, jeśli wszystko się uda człowiek wyjdzie z domu z daleko większym poczuciem własnej wartości, zdecydowaniem i ogólną rehabilitacją niż ktokolwiek po ośrodku z prostej przyczyny. W przeciętnej grupie jest dziesięć, czasem kilkanaście osób i nie ma opcji aby wychowawca zajął się każdym z osobna, zwłaszcza, że mówiąc między nami nie zatrudnia się na takim stanowisku ludzi z dużą znajomością psychologii, dynamiki małych grup, a nawet często, o zgrozo, tyflopedagogiki z prostego powodu - oferowane pieniądze są zwyczajnie niewielkie, a obowiązki często gęsto niewdzięczne. Oczywiście szkoła, nazwijmy ją, dedykowana niewidomym ma pewne zalety, jak np. nauka orientacji, czynności życia codziennego, odpowiednie materiały, nauczycieli znających metodykę nauczania, jednak moim zdaniem nie równoważy to wad takich jak chociażby praktycznie brak wychowywania przez rodziców, najczęściej brak lub znikomą ilość zajęć dodatkowych jak np. kółka przedmiotowe, zajęcia artystyczne, może po za szkołą muzyczną, bo to w wielu ośrodkach bardziej lub mniej rozwinięte jest, harcerstwo itp. Bardzo również utrudnione jest nawiązywanie nowych kontaktów zwłaszcza z widzącymi rówieśnikami, a gwoździem do trumny wydaje się być coraz większy udział osób z niepełnosprawnościami sprzężonymi w takich szkołach i generalnie negatywna selekcja polegająca na tym, że do ośrodków trafiają w coraz większym procencie dzieci, które z różnych powodów w szkole masowej sobie nie radzą, a więc mające różne problemy poniekąt na starcie. Wychodzi na to, że ośrodki powoli stają się skupiskiem ludzi z problemami. Coś jak grupy terapełtyczne, ale bez dobrze wyedukowanego prowadzącego terapię. Efekt jest taki, że trzeba mieć na prawdę tzw. jaja żeby z takiego ośrodka wyjść i nie mieć w późniejszym czasie problemów z samym sobą.
Często argumentem pracowników ośrodków są przychodzące tam w trakcie nauki dzieci. Za moich czasów po Laskach krążyły legendy o takich, co to ubrać się, jeść samemu, niemal mówić nie umieli, wiedza szkolna żadna, problemy społeczne za to ogromne. Sam osobiście znałem kilka przykładów tego typu zrypania dzieciństwa przez nieodpowiedzialnych rodziców, którzy wymyślili sobie, że niewidomy to już kaleka ostateczny i może do WTZ się nada się, ale co tu gadać o samodzielnym życiu! Wszystko fajnie, ale dzięki takim sytuacjom ośrodki mają zaburzone statystyki, bo przecież jeśli wszystko jest w porządku to na cholerę dziecko do jakiegoś tam ośrodka wysyłać? Stąd opinia często w szkołach dedykowanych utarta, że masówki to zło wcielone.
W czasie rozmów z osobami po ośrodkach mogłem zaobserwować kilka zaskakujących zjawisk. Trudno tu, co prawda, mówić o jakiejś naukowej metodzie, bo i wykształcenia odpowiedniego nie posiadam, a i ilość osób znikoma, jednak tu też nie sami naukowcy siedzą tylko gadamy tak sobie niezobowiązująco. W każdym razie okazało się, że niemal wszyscy w pierwszych latach życia nawiązali jakieś znajomości, zalążki przyjaźni w rodzinnym mieście, a w okolicach trzynastego roku życia zaczęło to się gwałtownie rozpadać, a jednocześnie okazało się, że nie było żadnego pomysłu jak tu nawiązać nowe. W ośrodkach wszyscy są na tych samych prawach, tam znajomości nawiązywane były bez problemu. Efekt jest taki, że większość niewidomych ma znajomych głównie niewidomych. Nie znaczy to, że nikt nikogo widzącego nie zna, jednak tych niewidomych znajomych jest zdecydowanie więcej, a przecież w absolutnie każdej miejscowości na około nas jest nieporównywalnie więcej osób widzących. Skąd więc ten problem? Może właśnie z przebywania w ośrodkach? Oczywiście znam również osoby, które ucząc się w masówkach miały tego typu problemy, ale moim zdaniem, przy najmniej dzisiaj, można spokojnie powiedzieć, że winą za ten stan rzeczy można obarczyć rodziców, bo to oni decydują gdzie dziecko pójdzie, oni zajmują się wychowaniem, ewentualnym dyskutowaniem z dyrekcją szkoły, wynajdowaniem ciekawych zajęć po lekcjach itd. A propos tych zajęć. Mówiłem, że w ośrodkach jakaś szkoła muzyczna z reguły jest, jednak zwłaszcza w większym mieście szkół muzycznych jest co najmniej kilka, a od innego rodzaju działalności dla dzieci się aż roi - domy kultury, nauczyciele prywatni, kółka w szkołach czy arcerstwo, które może nie każdemu pasuje, nie mniej jeśli się chce to można. Oczywiście trudności jest zazwyczaj sporo, ale ostatecznie rodzice mają kilka lat na przygotowania do walki z oświatą. To chyba dość aby czegoś poszukać, z kimś pogadać zwłaszcza przy radosnym szale fejsików, tłiterków i ogólnie wszelakiego internetowego społecznościowego boomu!
Co do materiałów, to myślę, że tu też można wiele, o ile się rzecz jasna chce. Wykresy można tworzyć z drutu cynowego takiego do lutownic, zamiast kupować folię do rysowania można w ostateczności skorzystać z świerzo kupionych reklamówek, zwłaszcza tych grubszych, maszyny brailowskie z drukarką już są więc materiały druknąć można, a nauczyciel zobaczy na monitorku co tam sobie dziecię pisze. Dodawszy do tego fakt, że o ile mi wiadomo, nauczyciele wspomagający istnieją to chyba dość żeby powiedzieć, że absolutnie się da, a jeśli jakiś niby asystent wali w pręta i gada głupoty to od tego rodzice żeby opier***lić albo w przypadku krewkich tatusiów sprzedać kopa w dupę i kręgosłup moralny wyprostować, ewentualnie w media pójść i antyreklamę na pół Polski zrobić.
pozostaje kwestia rodziców - ile z was zdecydowałoby się wychowanie własnego dziecka powierzyć ludziom, których się w gruncie rzeczy nie zna, w dodatku ze świadomością, że syn / córka w domu będzie w większości przypadków na święta, wakacje i może jakiś długi weekend i tak przez większość dzieciństwa.
Tyle ode mnie.
pozdrawiam
#128 pajper
Ogólnie się zgadzam, choć z moich doświadczeń nie mogę potwierdzić wszystkiego.
Jeśli chodzi o kółka przedmiotowe w szkołach masowych... Tak w moim gimnazjum, jak w liceum na stronie czy w ulotce piszą o takich kółkach. Prawda jest jednak taka, że żadnych kółek nie ma.
To samo wiem po kolegach z klasy w gimnazjum, którzy w liceum także żadnych zajęć dodatkowych dobrać nie mogli, choć szkoła się takowymi chwaliła.
Dlatego, nie wiem jak na Mazowszu, ale podejrzewam, że podobnie jak u nas - tak zwane kółka pozaprzedmiotowe w szkołach to zwykle tylko twór bardzo teoretyczny.
Środowisko widzących też bywa różne, musimy się liczyć z gnębieniem nas, wyśmiewaniem się z niewidzenia i podobnymi smaczkami, które przeżyłem. Oczywiście, na pewno nie wszędzie tak jest, ale bywa.
No i paradoksalnie brak znajomości środowiska niewidomych, który u siebie obserwowałem. :)
Ale, oczywiście, z większością argumentów się zgadzam.
Shoot for the Moon. Even if you miss, you'll land among the stars.
#129 Magda.rz2411
Hmm, dziwna wypowiedź łysego. Ciekawe w jakich latach to było, nie znam sytuacji ale będę bronić Bydgoszczy bo pełno tam takich roszczeniowych, co im nic nie pasuje i każdy jest zły, bo wyleje zimny prysznic na głowę i powie, że nie jest pupilkiem jak w domciu.
#130 tomecki
Co do gnębienia, wyśmiewania nie mówię, ze tego nie ma tylko, że tutaj odpowiedzialność za konsekwencje spada na rodziców i jeśli wysyłają dzieci do masówki powinni sobie z tym dać radę.
Co do kółek może to jest kwestia wielkości miejscowości? moze hm... nie wiem, nie mniej chodziło mi o to, że z reguły więcej jest możliwości rozwoju w szkole masowej niż w ośrodku, może z wyjątkiem wiosek, gdzie szkoła jest jedna i brak czegokolwiek innego.
#131 pajper
Mówiłem też o szkołach Gdyńskich i w Gdańsku, a to małe miejscowości nie są.
Na pewno możliwości rozwoju są jak harcerstwo, drużyny sportowe czy podobne twory, ale to wszystko jest niezwiązane ze szkołą.
Jak wziąć pod uwagę jedynie ofertę szkolną, ośrodek chociażby w Laskach daje dużo więcej od najsłynniejszych liceów na Pomorzu.
Oczywiście, jak ktoś przebywa w Laskach, ma mniejszą ilość możliwości pozaszkolnych, z zewnętrznych instytucji, dlatego nie twierdzę, że możliwości same w sobie są większe, ale te oferowane przez samą szkołę na pewno.
Shoot for the Moon. Even if you miss, you'll land among the stars.
#132 tomecki
No właśnie nie chodziło mi tylko o szkolną ofertę tylko generalnie możliwości praktyczne rozwoju.
#133 misiek
Magda- 1996, 2002. Nie będę się powtarzał. Już gdzieś tutaj kiedyś się wypowiadałem co sądzę o tej szkole i dlaczego, chyba w wątku Szkoły dla niewidomych. Roszczeniowym? Bo co- bo dziecko chce być w jakiś sposób zauważone? Skoro tak twierdzisz, to właśnie widać jak ta szkoła przez ten zimny prysznic cię skrzywdziła. Ja na szczęście w domu miałem inne wzorce, bo w przeciwnym razie bym miał podobne zdanie do ciebie. W każdym razie przez długi czas przez tą szkołę miałem uraz do wszelkich internatów. I nawet dzisiaj gdybym miał dziecko w życiu do internatu bym go nie posłał. A przynajmniej tak do piętnastego roku życia.
#134 jamajka
No w Laskach masz myślę taką ofertę, jak w innych miejscach, tylko, że w jednym miejscu i za darmo. Basen? Masz na wfie, my mamy znaczy się, nie wszyscy mają. Drużyny szkolne są i tu i tu, choć w Laskach, no cóż. Szkoła muzyczna... No wiesz, ludzie z Lasek chodzą w Laskach, w normalnej szkole ludzie chodzą do lokalnej. Oczywiście w tym przypadku Laski są lepszą opcją dla nas. A u nas w szkole np. kółko teatralne, zespół muzyczny, albo jakieś tam takie... kółko filozoficzne kiedyśbyło... no są takie rzeczy. CHoć wiem, że kółka często są teoretyczne.
--Cytat (pajper):
Mówiłem też o szkołach Gdyńskich i w Gdańsku, a to małe miejscowości nie są.
Na pewno możliwości rozwoju są jak harcerstwo, drużyny sportowe czy podobne twory, ale to wszystko jest niezwiązane ze szkołą.
Jak wziąć pod uwagę jedynie ofertę szkolną, ośrodek chociażby w Laskach daje dużo więcej od najsłynniejszych liceów na Pomorzu.
Oczywiście, jak ktoś przebywa w Laskach, ma mniejszą ilość możliwości pozaszkolnych, z zewnętrznych instytucji, dlatego nie twierdzę, że możliwości same w sobie są większe, ale te oferowane przez samą szkołę na pewno.
--Koniec cytatu
#135 tomecki
Niby tak, ale w Laskach nie ma opcji żeby się z lokalnej szkoły, basenu czy innej hipoterapii zwekslować na co innego. Fakt, ze w mniejszych miejscowościach nie raz też, jednak z reguły żyje tam jednak więcej niż te 300 osób, bo chyba tylko jakoś w Laskach jest. Zwłascza, jak mówiłem, w dużym miejście, gdzie tego wszystkiego jest do wyboru, do koloru. Z resztą prócz szkoły jest internat, a w Polsce tradycji szkół z internatami nie ma więc i mechanizmów stosowanych na szeroką skalę również. Najgorsze dla mnie osobiście to traktowanie wszystkich po jednych pieniądzach niezależnie od ich potrzeb, co bierze się z tego, że zwyczajnie nie da rady ogarnąć parenaście młodzieży zwłaszcza, że nie ich to dzieci. Oni mają w gruncie rzeczy w umowie żeby nic im się nie stało, żeby się najedli, wyspali i chyba tyle. Cała reszta to już jak komu się chce. Jeden będzie próbował, drugi nie. Na kogo trafisz to czysta loteria. Rodzicom z reguły jednak na dziecku zależy bardziej niż wychowawcom, pomijam sytuacje patologiczne, więc i opieka będzie lepsza, a przy najmniej dzisiaj może być, o ile rodzice chcą coś robić, a nie jojczą, że kalekę w domu mają. Wtedy jest rzeczywiście problem.
#136 pajper
Ja sam jestem, jeśli to możliwe, za szkołą masową, ale...
Znam przypadki ludzi, którym życzę dostania się do Lasek.
Do pewnej szkoły w okolicy chodzi niewidomy chłopiec, mówimy tu o wczesnej szkole podstawowej. Ma rodziców, którzy się starają, na pewno go kochają, ale jednocześnie swoim podejściem robią mu ogromną krzywdę, bo jest za mały, by uczyć się orientacji przestrzennej, nie musi czynności życia codziennego ogarniać, bo będzie miał czas i tak dalej.
I w tej sytuacji, wcale nie tak wyodrębnionej, ja naprawdę uważam ośrodek za lepsze rozwiązanie, choć oczywiście także zdaję sobie sprawę z wad takich instytucji.
Shoot for the Moon. Even if you miss, you'll land among the stars.
#137 jamajka
W sytuacji takiej, jak przed chwilą wspomniał Dawid problem polega na tym, że dzieci, które są w Laskach na przykład, dzwonią do rodziców i mówią, jak tu jest okropnie, bo im się każe coś robić. I póki to jest coś na prawdę nie fajnego, rozumiem reakcję, ale gorzej jest, jak dziecku się po prostu nie chce, trudno mu, czy coś, ale się musi tego nauczyć. A rodzice nawet nie chcą poznać wersji wychowawców, mają ich ogólnie za zło konieczne, ale zawsze, za wszelką cenę bronią dzieci od wszystkiego. TO samo jest w zwykłych szkołąch, ze zwykłymi dziećmi czy młodzierzą, każdy nauczyciel ci teraz powie, że często większy problem z rodzicami jest niż z dziećmi. Podsumowując wypowiedź, chodzi mi o to po prostu, że chyba nie zależnie, gdzie by dziecko chodziło, to zaczyna się od tego, żeby w domu były dobre priorytety rozwoju. Jak ktoś jest w szkole masowej, to może się dobrze nauczyć, jak ktoś jest w ośrodku, może mieć kontakt ze światem zewnętrznym. TYlko trzeba o to mocno dbać.
#138 Zuzler
Ale ciekawy wątek. W Owińskach np są jakieś tam zajęcia dodatkowe, harcerstwo prężnie prące do przodu, jakieś tam możliwości wyboru jednych zajęć z wf w podstawówce i gimnazjum, chyba, że już nie, jakaś tam, teraz to już chyba podupadająca działalność muzyczna. Ogólnie nie ma pod względem zajęć dodatkowych ani wielkiego szału, ani też komuś, kto chce w coś ręce włożyć krzywda się nie stanie. Co do samodzielek, o których kiedyś tu pisaliście... Jest słabo. Po prostu słabo. Niby nie kontrolują na dobrą sprawę czy też nie kontrolowali tak dokładnie czy ten, kto idzie na loda na pewno ma do tego prawo, ale żeby dostać papierek, to trochę roboty jest. I taki paradoks: jak ktoś ma dostać np samodzielki do Poznania, skoro nie oże jeździć do tego Poznania, żeby sobie poćwiczyć samemu, a żeby go puścili z kimś... No to by się musiał ten chętny znaleźć, prawda? I jeszcze bodajże musiałby być pełnoletni. Ogólnie, internat to nie jest, takim moim skromnym zdaniem, dobre miejsce. Owszem, uczy pokory, uczy, że czasem lepiej siedzieć cicho, nie drzeć japy, bo będzie tylko gorzej. No ale właśnie: czy to takie dobre? W ten sposób oni mogą robić co chcą, a uczniowie nie mają nic do powiedzenia. Nie ma swobody. Chcesz się pouczyć? Masz dużo zadane? Masz jakieś plany na popołudnie? A wybij to sobie z głowy głupcze, dzisiaj przyjeżdża zespół wokalny koła gospodyń wiejskich w Zadupinie i wszyscy mają obowiązek iść i go podziwiać. Wszyscy! Z wyjątkiem może tegorocznych maturzystów, no bo w końcu ok, matura być może ważniejsza. Nadaktywna wychowawczyni zarządz grupowy wymarsz na spacerek po Owińskach? A co ją to obchodzi, że nie chcesz, że już byłeś, że cię boli głowa? Nie chcesz mieć przerąbane to pójdziesz. Któryś wychowawca wymyślił sobie, że mimo, iż w regulaminie internatu jak byk napisali, że poza grupą można przebywać do 20.30, to ty masz zawsze być z powrotem o 20.00 i ani minuty później? No i co z tego? Ten wychowawca jest dobrym znajomym kierownika albo też robi wiele dla szkoły, uczniów czy internatu. Podskoczysz, nikt cię nie obroni, choć on łamie przepisy, w których wymyślaniu może nawet sam uczestniczył
#139 tomecki
Ewentualnie pogadać z rodzicami, choć niestety o ile wiem brak instytucji, która mogłaby się czymś takim zająć, bo ośrodek powie żeby wysłać do nich, PZN z reguły stwierdzi, że nie mają projektu i tak to.
#140 jamajka
Wow, ZUzler, to u was serio gorzej było, u nas aż takich akcji nie pamiętam. No może z koncertami, to dobra, ale... no cóż, a co do orientacji, paradoksem jest, że nie puszczają, bo nie jest ktoś samodzielny, ale już nie starająsięo poprawienie poziomu zajęć z orientacji.